Całkiem niedawno zaliczyłam zupełnie nieplanowane wakacje. 2 października porzuciłam pracę, a że ostatni urlop miałam w sierpniu 2013 r., postanowiłam skorzystać z okazji i gdzieś wyjechać. Była to tym ważniejsza decyzja, że pierwszy raz miałam wyruszyć na wakacje sama. Ale o tym kiedy indziej. 😉
Padło na Rodos, ponieważ zależało mi na w miarę krótkim locie (6-godzinna podróż na Kanary to moim zdaniem zdecydowanie za długo, jeśli leci się samemu) i ciepłym klimacie. Nie bez znaczenia była tu opinia Life Managerki, która stwierdziła, że na żadnej innej greckiej wyspie nie było tak gorąco. 😉
I tak 13 października wylądowałam na Rodos. Za oknem pochmurno, 21°C wg słów pilota. Zonk. Jednak ledwo wyszłam z samolotu, przekonałam się, że jest zdecydowanie cieplej. I taka pogoda utrzymała się przez cały tydzień.
Z wyjątkiem jednego popołudnia, kiedy to… lunął deszcz.
Jednak nie popsuło mi to humoru. Nadal było ciepło, a z uroczej tawerny, znad kubka gorącej czekolady i kieliszka prosecco mogłam podziwiać deszczowy morski krajobraz.
Plan wakacyjny był taki – robić to, na co mam ochotę. I tak 4 dni spędziłam na plaży, nad basenem i spacerując po okolicy, a 3 poświęciłam na zwiedzanie wyspy. Nie mam pojęcia, jakim cudem ludziom udaje się zobaczyć całe Rodos w jeden dzień. Sama Dolina Motyli to 2 godziny chodzenia…mimo że motyli nie było. Tylko… kraby. 😉
Najbardziej zachwyciły mnie termy w Kalithei.
Dzięki dawnym zdjęciom i panującej tam atmosferze przeniosłam się w lata 30. XX wieku. Panowie w garniturach, panie w sukniach lub charakterystycznych kostiumach. Tańce, zabawy, dyskusje. Papierosy i wino.
Kolejne miejsce warte polecenia to zatoka Anthoniego Queena, w której kręcono „Działa Navarony”. Przepiękne turkusowo-granatowe morze otoczone surowymi skałami. Uwielbiam takie widoki.
Pisząc o Rodos, nie można też zapomnieć o Lindos, malowniczej zabytkowej wiosce (wiosce, bo według Rodyjczyków jedynym miastem na wyspie jest stolica) położonej na skałach nad brzegiem morza. Wąskie uliczki, białe zabytkowe domy, wszechobecna mozaika z kamieni i…osły, służące za taksówki. 😉
Największy zawód sprawiła mi chyba sama stolica. Zabytkowa część Rodos została dosłownie zalana chińskimi pamiątkami oraz tureckimi podróbkami markowych ciuchów i torebek. W tym gąszczu tandety ciężko dostrzec samo stare miasto. Na szczęście po zboczeniu z głównych uliczek udało mi się zobaczyć kilka perełek.
Dodatkowa przyczyna mojej niechęci do Rodos to niewystarczająca liczba parkingów i krótka przygoda, która stała się moim udziałem. Długo szukałam miejsca, aby zaparkować. W końcu znalazłam jedno dość krótkie, ale w które miałam nadzieję się wcisnąć. I faktycznie udało się, jednak na sposób francuski, czyli z buziakiem dla samochodu za mną. 😉 Co z tego, że buziakiem w pełni kontrolowanym, skoro zaraz jak spod ziemi wyrósł Grek wylewający z siebie potok niezrozumiałych, aczkolwiek po minie i gestykulacji sądząc średnio przychylnych moim umiejętnościom parkowania, słów. Im bardziej starałam się pana uspokoić i przekonać, żeby pozwolił mi odjechać kilka centymetrów, co pozwoliłobym mi udowodnić, że nic się nie stało, tym głośniej krzyczał. W końcu postanowiłam podjąć ryzyko, wsiadłam do auta i przetoczyłam się ten kawałek do przodu. Następnie wysiadłam i pokazałam krzykaczowi, że jego (bądź nie jego 😉 , bo wcale nie jestem pewna, czy był właścicielem) auto jest całe. I stał się cud. Pan uśmiechnął się szeroko i znów zaczął wylewać z siebie potok słów tym razem zdecydowanie przyjaźniejszych, wskazał gdzie mogę zaparkować(bo przy okazji okazało się, że zaparkowałam na wjeździe w inną uliczkę 😉 i odszedł. Dzięki czemu zapamiętam Greków jednak jako bardzo ciepły i przychylny turystom naród. 😉
Te mozaiki w Lindos są rozbrajające, że też chciało im się to wszystko układać :).
Całego Rodos na pewno nie da się zwiedzić w jeden dzień. My objechaliśmy wyspę w jeden, ale jest kilka miejsc (m.in. Dolina Motyli) które zostały nam na następną wizytę.
Historia z samochodem boska :D.
P.s. Nie wiem o co chodzi z tym całowaniem samochodów z tyłu, ale mi też się to ostatnio zdarzyło :O jak zwykle przy wyjeżdżaniu z równoległego miejsca parkingowego podjechałam kawałek do tyłu, a nawet nie spojrzałam, że dosłownie na zderzaku stał mi inny samochód :O upsss 😉 ale też nie było żadnego śladu, w końcu po coś te samochody mają zderzaki…